A tak właściwie to pewnie tę markę rozpropagował Cimrman podczas jednej w wielu podróży.
A to z pierwszego dnia. Niby nic szczególnego - tylko targowisko, ale za to z żywnością ekologiczną :D
Oczywiście POCIĄGiem. Jeżdżą z częstotliwością 5-35 min (mój co 30 :/) w zależności od pory dnia i linii (których jest 3). W nocy nie jeździ, więc po imprezie zawsze trzeba łapać na mieście rikszę lub inną taksówkę i czasem słono zapłacić (pamiętać! Mięć ze sobą w towarzystwie przynajmniej jedną trzeźwo myślącą osobę znającą teren).
Wracając do pociągów, jest on podzielony na 2 kategorie: 1 i 2 klasa. Każda ma dodatkowy podział na wagony „normalne” i „kobiece”. W drugiej klasie jest też wydzielony kawałek wagonu dla niepełnosprawnych i osób z rakiem. Co nie oznacza, że jest jakoś przystosowany by się łatwiej wsiadało czy było więcej miejsca w środku (wręcz przeciwnie jest zwykle bardzo wąsko, bo za mało osób z tego korzysta, wg zarządzających pociągami).
Zwykle pociągi mają po 9-12 wagonów z czego ok 3 dla kobiet. Te zatrzymują się z wyznaczonych i stałych miejscach, więc wystarczy rozejrzeć się za znaczkami na peronie lub poszukać tłumu oczekujących kobiet.
Klasy jakoś specjalnie się nie różnią między sobą. Podstawowe różnice to:
1. Wygoda ławek – I klasa miękkie, z materiałowym obiciem, przez które po godzinie jazdy pot ścieka strużkami po plecach. II klasa drewniane – twarde.
2. Tłok – I klasa zwykle mniej zatłoczona ze względu na różnice cenowe. Choć w godzinach szczytu wszystko jest zatłoczone po równo.
3. Sprzedawcy – przynajmniej do I klasy kobiecej przychodzi ich mniej (bo dla kobiet jest wyznaczony na I klasę tylko jeden rząd siedzeń w wagonie), bo im się to nie opłaca. Jak czasem się któryś pojawi to tylko z sezamkami (lub innymi orzechami w syropie, wielkości tabliczki czekolady) lub innym jedzeniem (vada, samosa i in. O których na pewno jeszcze napiszę).
Za to normalne przedziały to już całkiem inna bajka. Zawsze jest w nich tłoczno. Kobiety podróżują nimi tylko gdy są w towarzystwie mężczyzny (zwykle jak jedzie cała rodzina). Kieszonkowcy zwykle są tutaj mają pole do popisu.
Tyle na razie o transporcie. CDN…
1. Stasznie tu śmierdzi – tylko miejscami, więc nie przesadzajmy. Po za tym organizm ludzki potrafi przyzwyczaić się do wszystkiego, więc po dłuższym czasie wdychania smrodu już się tego nie czuje, co potwierdza moją tezę. „Aromaty” wyczuwa się dopiero, gdy zaatakują znienacka. Jako przykład mogę podać stację kolejową Bandra (ok 15 min jazdy pociągiem od mojej), którą najpierw się czuje, a dopiero widzi. A wszystko dzięki slumsom w okolicy – dzięki, ponieważ jest to punkt rozpoznawczy w drodze do domu i sygnał, że za chwilę trzeba będzie wysiąść.
2. Bombaj to miasto, które nigdy nie śpi – miasto może nie, ale jego mieszkańcy a i owszem. I to wszędzie i o każdej porze. W nocy czy za dnia (a przynajmniej przed południem, bo później to już jestem w pracy) idąc przez miasto nie korzysta się z chodników, ze względu na śpiących tam ludzi.
3. Pociągi są straszne i bardzo niebezpieczne – jeżdżę nimi już te parę dni i jakoś nie zauważyłam. Dzięki późniejszym godzinom pracy i korzystaniu z mniej uczęszczanej linii zawsze mam miejsce siedzące. Wypadki są wynikiem wyskakiwania z pociągu zanim ten się zatrzyma (w celu uniknięcia przepychanek na peronie lub ponieważ tak jest cool). A zdjęcia przepełnionych pociągów do tego stopnia, że ludzie są wychyleni do połowy poza pociąg – nieporozumienie. Ludzie się wychylają tylko gdy jest luźno – taki rodzaj klimatyzacji, a także wspaniałe uczucie wiatru we włosach. Jak kto nie ma kabrioleta to musi sobie jakoś radzić.
4. Jest niesamowicie tanio – Na pewno taniej, ale zarabiając w lokalnej walucie jest mniej więcej porównywalnie do Polski. Oczywiście przyjeżdżając na wakacje można się dowartościować, bo ceny w większości są ok 40% niższe niż w kraju. Ale niema co liczyć na sytuację rodem z filmu „Eurotrip”, gdzie za 4 dolary w Bratsławie ludzie wynajęli apartament 5* hotelu.
5. W Bombaju wszyscy mówią po angielsku (wg większości przewodników) – zależy gdzie. Albo po prostu czasem nie rozumiem tego hindi-riksza-inglisz.
Jeśli ktoś by miał jeszcze jakiś ciekawy mit do obalenia/potwierdzenia to zachęcam do napisania.
Rozpoczniemy cyklem zasad jak przeżyć w Indiach dłużej jak tydzień:
1. Nie mieć żadnych oczekiwań (bo i bez tego jest ogromny szok kulturowy i nie tylko)
2. Trudności przyjmować ze spokojem, a jednocześnie nauczyć się kłócić z ludźmi (jak oni na mnie krzyczą w hindi to ja do nich po Polsku i wszyscy są szczęśliwi)
3. Myć ręce !!!
4. Nie dawać nieznajomym numeru telefonu czy mejla, bo się nie odczepią (szczególnie Muppetom – opis na blogu o Bangladeszu).
(Usłyszałam, ze mam się streszczać i oszczędzać z treścią, więc obiecuję wziąć to pod rozwagę).
A teraz Pierwszy dzień:
Pierwsze wrażenie po przyjeździe: Głośno! Nie da się tego porównać z żadnym miejscem, w jakim byłam. A zaczęło się już na lotnisku, gdzie przywitały mnie tłumy oczekujących (w tym na mnie 1 osoba) i jazgot klaksonów taksówek. Wtedy to pierwszy i ostatni zakryłam uszy dla ochrony – to i tak nic nie da, bo jak się potem okazało miasto za dnia jest jeszcze głośniejsze (jeśli po tym roku nie ogłuchnę to chyba zgłoszę to jako cud).
Pierwsza przejażdżka taksówką: „To może ja jednak wrócę”. Nikt nie wie co to brud przed przyjazdem tutaj. A ja myślałam, że to przesada z tymi opowieściami (jedno z oczekiwań runęło w gruzach). A na kolejnych ulicach, jakie mijamy kolejni bezdomni leżący na i pod swoim dobytkiem czekającym na pobudkę i pójście do „pracy”. Po prostu – Welcome to Bandra. Wg Wikipedii jest to jedna z bardziej ekskluzywnych i z droższych dzielnic – co do drugiego stwierdzenia się w pełni zgodzę. Miejsce pobytu większości gwiazd Bollywoodu. Jednak po pierwszym dniu i przechadzce nie miałam ochoty sprawdzać jak wyglądają te „gorsze” miejsca. Tak naprawdę to nawet nie chciało mi się za bardzo wychodzić z domu. Ale to mija. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, tylko trzeba zrobić ten wysiłek i się przemóc. A naprawdę warto, bo gdy porzuci się europejski punkt widzenia na to jak „powinno” wyglądać miasto to można znaleźć to coś unikalnego, jedynego w swoim rodzaju. Więc idziemy do przodu!
PS: Zdjęć nie będzie póki nie kupię kabla do aparatu, bo swojego zapomniałam z domu. Oj taki kijem ze mnie!