sobota, 5 marca 2011

Wieczor pieszego pasazera

Niedziela dzis, a pracy nie za duzo, wiec mam czas opowiedziec co mi sie przytrafilo w piatek wieczor.

Ciekawe czego mozna oczekiwac po 10 godzinach pracy, bez przerwy na lunch – oczywiscie klopotow z powrotem do domu. W piatek wieczorem wydazylo sie cos nowego jak dla mnie w Bombaju, a mianowicie pozar slynnych I wspominanych przeze mnie slumsow w Bandrze (4 stacje od Andheri, gdzie mieszkam). Wypadek (choc ktoz to moze wiedziec) na tyle powazny, ze sparalizowal ruch koleji na dobre paredziesiat minut. Dowiedzialam sie o tym w pociagu jadac juz do domu, ok 4 stacji od miejsca zdazenia. Na szczescie z duzymi opoznieniami udalo mi sie doczlapac jeszcze 2 stacje, ale potem pociag stanal i padla informacja (przetlumaczona przez mila pania z przedzialu), ze pociag wraca do centrum. Coz bylo robic! Rikszy nie ma (bo to oficjalnie jeszcze centrum), a na taksowke nie mam pieniedzy (chyba musze nosic przy sobie wiecej niz 100 rupii :P). Postanowilam wiec dolaczyc, takze z ciekawosci, do tlumu maszerujacego torami w strone domu. A wiec na polnoc, “czalo”, czyli “lets go”!

Wrazenie … dziwne. Codziennie przejezdzam przez to miejsce, ale wyglada to zupelnie inaczej z perspektywy pieszego. Tony smieci na torowisku zaczely byc problemem, smrod bardziej uciazliwy. A skad ten smrod? Otoz po obu stronach torow mieszcza sie prowizoryczne baraki (w sumie mozna je nazwac slumsami, ale w wersji mini), z brakiem bierzacej wody. Wiec poranne (oraz calodzinne) zalatwianie potrzeb fizjologicznych odbywa sie na torowiskach – a wyscie mysleli, ze PKP ma z tym problem!

A wiec sytuacja przedstawia sie tak: ide na piechote torowiskiem lawirujac pomiedzy plastikowymi butelkami. Nauczylam sie dosc szybko, ze najlepiej stapac po podklach kolejowych, bo widac na nich … inne biologiczne przeszkody lepiej niz na zwirze. Ciemno, jak nie wiem chyba gdzie, bo byla juz godzina 22, wiec za jedyne swiatelko sluzy mi i innym wspolpieszym, latarka w komorce (podziekowania dla Nokii, ktora byla sponsorem tejze podrozy). Ale najfajniejsze bylo przejsce przez wiadukt, gdzie pomiedzy podkladami bylo widac ulice o ladnych pare metrow nizej – w takich chwilach mozna sie oduczyc leku wysokosci, bo przeciez nie ma jak zawrocic ani zejsc na dol.
Takim to sposobem przez 20 min udalo mi sie przejsc jedna stacje, z ktorej juz na szczescie kursowaly pociagi. Ale tylko do stacji Bandra, z ktorej roztaczal sie niesamowity widok na plonace baraki. W sumie trudno ocenic czy tlumy na stacji byly wieksze niz normalnie, bo zawsze jest tam tloczno. Ale jakims cudem udalo mi sie zlapac riksze i popedzic do domu. A moj kierowca probowal mnie oszukac tylko 3 razy (udajac ze musi jechac okrezna droga z powodu korkow – o 22.30[sic!], przy obliczaniu naleznosci oraz wydawaniu reszty).

Tak wiec kolejny tydzien pracy na koncu swiata uwazam za zakonczony. Czas na sobotni weekend!

Edycja posta: nareszcie miałam czas zgrać fotki. Jako, że w czasie o jakim mowa trwał mój weekend to automatycznie przeszłam na tryb "turysta", więc i fotki musiałam trzaskać. Niestety mój aparacik wysiada w nocy i tylko takie coś udało mi się pstryknąć. Ale w głowie nadal mam te widoki. Na żywo to robi wrażenie!



3 komentarze:

  1. Oj, współczuję:///// Widziałam info o tym pożarze. Okropnie to wyglądało...

    OdpowiedzUsuń
  2. No opowieść absurdalna na miarę Indii ;) jak to piszą w przewodnikach "tutaj przygody są wliczone w cenę biletu" :D

    OdpowiedzUsuń
  3. U babci Jadzi tylko się przypalił tłuszcz na patelni i pączki były rumiane.

    OdpowiedzUsuń