niedziela, 13 marca 2011

Dhobi Ghat.

Może część z was słyszała już o dabbawalah, czyli Bombajskich roznosicielach jedzenia - kilkaset tysiecy lunchów dostarczancyh codziennie przez ok 5 tys pracowników-głównie niepiśmiennych. Jako organizacji przyznano im standard jakości zarządzania 6 sigma oraz ISO 9001 (to naprawdę dużo!! szczególnie jak na Indie). Jak widać w kwestii logistki Indie mogą stać się potęgą, bo mają przysłowiowy łeb na karku. Ale dziś o innym fenomenie, może mniej znanym.
Miejska pralnia - Dhobi Ghat. Znajduje się w centrum miasta w odległości ok 5 stacji. Tak jak dabba, osoby pracujące tu to także w większości analfabeci, ludzie ze slumsów. A idea jest prosta: Zebrać pranie z całego miasta, dostarczyć do pralni, rozdzielić na poszczególne kolory, uprac, wysuszyć na słońcu, wyprasować, skompletować paczki dla poszczególnych klientów, odwieźć. Jednak fenomen polega na tym, że miasto ma ok 16mln ludzi, czyli codziennie nawet i setki tysięcy klientów. Na ubraniach nic nie jest napisane (żeby nie zniszczyć przecież rzeczy), kartki też nic nie pomogą, bo pracownicy nie umieją czytać, nie mówiąc już o tym, że na nic się zdadzą przy praniu. Więc jakim cudem ci ludzie potrafią rozdzielić, a potem skompletować paczki. Moja odpowiedź to: nie wiem, ale przy takich okazjach to zaczynam wierzyć w siły nadprzyrodzone.

Dla zainteresowanych polecam film "Dhobi Ghat (Mumbai diaries)" który opisuje klimat tego miasta oraz podział na ludzi ze slumsów i tych lepszych.

Do środka nie udało nam (podczas przyjazdu zaprzyjaźnionych nepalskich terrorystek) wejść do środka, bo "przewodnicy" przy wejściach żądający po 100Rs od osoby nie wzgudzali zaufania. Ale wklejam wszystkie fotki jakie udało mi się zrobić z wiaduktu nad dzielnicą-pralnią.






Nowoczesność wkroczyła, czyli samochód dostawczy.












Ale i tak najpopularniejsze są ręczne wózki. W indiach wszystko jest kolorowe, nawet paczki z praniem.















A tutaj seria widoków z góry. Wanny w których odbywa się pranie, oraz rzędy suszących się rzeczy.













































To jest tylko jedno takie główne miejsce, ale oczywiście istnieją tu także "lokalne" grupy zajmujące się praniem na mniejszą skalę. Dlatego często widzi się, jadąc pociągiem, suszące się na nasypach kolejowych kolorowe ubrania. To mali przedsiębiorcy z okolicznych slumsów zarabiają na życie. Cena - wiem tylko, że za prasowanie znajomi płacą 1-2 Rs za sztukę. Za pranie to chyba będzie nawet ze 4RS. Nie musiałam się jeszcze tym interesować, bo w domu o dziwo mamy luksusy i działającą pralkę. Czas pokaże na jak długo..
Bo to w końcu Incredible India.

1 komentarz: