środa, 30 marca 2011

Mistrzostwa Świata Krykieta.

Sport, o którym w Polsce mało się mówi (o ile w ogóle), gromadzący ponad miliard widzów, dokonał rzeczy niemożliwych. Po pierwsze doprowadził do tego, że w dniu finałów w sobotę całe biuro będzie zamknięte (dzień do odpracowania w niedzielę). Po drugie, bardziej spektakularne i widoczne gołym okiem – zmiótł wszystkich ludzi z ulic. Jeszcze nigdy nie widziałam Bombaju tak wyludnionego. Pierwsi byli taksówkarze, którzy zapowiedzieli, że raczej się nie będą pojawiać na ulicy lub zabierać pasażerów po godz 14.30 (a przynajmniej nie wszyscy) gdy mecz się zacznie (dla niezorientowanych: mecz trwa ok 8 godzin).

Miało to wpływ na całe miasto. Na przykład, niektóre sklepy nie przyjmowały zamówień z dostawą do domu/biura, bo nie miały kogo posłać. Większość biur udawała, że pracuje (nasze też trochę:P). Autobusy jeździły z jeszcze gorszą częstotliwością niż zwykle – po 40 min czekania wieczorem zdecydowałam się wziąć rikszę.

Ale właśnie przez te 40 min miałam dobrą okazję poobserwować ludzi na „osiedlu” pod dworcem. Aparat mam popsuty, więc nie mam jak załączyć zdjęć, ale spróbuję opowiedzieć. Rząd domków (z zbudowanych z blaszanych płyt, folii, płacht materiału i kto wie czego jeszcze) a wokół niektórych zbiorowisko ludzi, mężczyzn. Tak, te domki mają TV (czasem nawet plazmę i talerz satelitarny żeby było śmiesznie). Kawałek dalej na matach ułożonych na „podwórku” grupa kobiet z dziećmi układająca bukiety kwiatów – pewnie na jutrzejszy handel. Ten obrazek wydał mi się bardzo typowy, bo panowie się bawią, podczas gdy panie muszą nadal wykonywać swoje obowiązki. Jakiś mężczyzna tylko co jakiś czas przychodził zdać relację z tego jak grają, gdy musiał napić się wody.

Obok tego wszystkiego dzieci bawiące się na podwórku lub towarzyszące przy układaniu kwiatów. Dzieciaki (od ledwochodzących do kilkulatków) były śmieszne w tym wszystkim, szczególnie jak ganiały się ok pół metra od rozpędzonych riksz. Sielankowy obrazek, typowy dla świąt.

Póki co nie chcę zaakceptować jeszcze takiego świata i takiego podziału. Nie zamierzam utożsamiać się z takim światem. I rodzi się we mnie wielki bunt przeciwko takim porządkom. Ale nie jestem tu by oceniać lub tym bardziej zmieniać. Trzeba wszystko brać takim jakim jest, by nie zwariować.



Ale jakie fajerwerki zrobili jak Indie wygrały. To im się naprawdę udało.

poniedziałek, 14 marca 2011

Korzystając z dnia wolnego poszaleję i załączę następną notatkę. Tym razem z innej, jedzeniowej beczki. Czyli kontynuacja mojego ulubionego kulinarnego wątku.
Mimo diety, która w kraju przyprawiłaby mnie o ładne parę kilo, tu w Indiach zadziwiająco szybko je tracę. HaHaHa, wszystkim się będę chwalić!
Ale żeby mamusi nie martwić, że się tu jakoś katuję i głodzę zamieszczam fotki przysmaków jakie sobie serwuję.




Przekąska w pociągu 1: Poha-ryż z orzechami ziemnymi i chilli, posypany ziemniaczanymi chrupkami i kolendrą z dodatkiem kokosowego chutneja. Pierwszy składnik mojego śniadania pociągowego.



Przekąska w pociagu 2: Vada Pav-pulpet z masy ziemniaczanej, smażony w głębokim oleju (czyli Vada), serwowany w bułce (czyli pav). W środku 2 rodzaje sosów brązowy - chutnej z tamaryndowca oraz zielony - niewiadomego, warzywnego pochodzenia. Drugi składnik mojego śniadania pociągowego. Po takiej porcji jedzenia o 10 rano mam siłę pracować aż do lunchu o 13.




Przekąska w pociągu 3: Nazwy nie znam, ale jest to zjadliwe. Bogate w białko, azjatyckie kuleczki na ostro.







Lunch gdy mam czas gotować: kotlety owsiane, ryż, gotowana ciociorka z kozim bolognese, pomidor, a na środku gęsty jogurt.









Lunch gdy nie mam czasu gotować: gotowana ciecierzyca z pomidorem, cebulką zasmażaną i mixem przyprawowym (tzw 'do ciociorki') i surówka z białej kapusty z majonezem i jogutem.





Przekąska w pociągu 4: Nazwy nie znam, ale to mi nie przeszkadza w jedzeniu. Dmuchany ryż z posiekanymi pomidorami, cebulą, mieszanką przypraw i chrupkami ziemniaczanymi. Pikantne, okrągłe ciasteczko służy jako łyżeczka.






Drink sorbet aruzowy i ogórkowy. Nie muszę chyba tłumaczyć który jest który.





Uczta, jaka powstała przy połączeniu egipskich, polskich i hiszpańskich sił kulinarnych. Na załączonym obrazku ryba, wołowina, kurczak, oberżyna w sosie pomidorowym, ziemniaki po egipsku (z przyprawą-mieszanką od egipskiej mamy).





A oto kuchciki. Nic nie smakuje tak dobrze, jak posiłek w dobrym towarzystwie.

niedziela, 13 marca 2011

Dhobi Ghat.

Może część z was słyszała już o dabbawalah, czyli Bombajskich roznosicielach jedzenia - kilkaset tysiecy lunchów dostarczancyh codziennie przez ok 5 tys pracowników-głównie niepiśmiennych. Jako organizacji przyznano im standard jakości zarządzania 6 sigma oraz ISO 9001 (to naprawdę dużo!! szczególnie jak na Indie). Jak widać w kwestii logistki Indie mogą stać się potęgą, bo mają przysłowiowy łeb na karku. Ale dziś o innym fenomenie, może mniej znanym.
Miejska pralnia - Dhobi Ghat. Znajduje się w centrum miasta w odległości ok 5 stacji. Tak jak dabba, osoby pracujące tu to także w większości analfabeci, ludzie ze slumsów. A idea jest prosta: Zebrać pranie z całego miasta, dostarczyć do pralni, rozdzielić na poszczególne kolory, uprac, wysuszyć na słońcu, wyprasować, skompletować paczki dla poszczególnych klientów, odwieźć. Jednak fenomen polega na tym, że miasto ma ok 16mln ludzi, czyli codziennie nawet i setki tysięcy klientów. Na ubraniach nic nie jest napisane (żeby nie zniszczyć przecież rzeczy), kartki też nic nie pomogą, bo pracownicy nie umieją czytać, nie mówiąc już o tym, że na nic się zdadzą przy praniu. Więc jakim cudem ci ludzie potrafią rozdzielić, a potem skompletować paczki. Moja odpowiedź to: nie wiem, ale przy takich okazjach to zaczynam wierzyć w siły nadprzyrodzone.

Dla zainteresowanych polecam film "Dhobi Ghat (Mumbai diaries)" który opisuje klimat tego miasta oraz podział na ludzi ze slumsów i tych lepszych.

Do środka nie udało nam (podczas przyjazdu zaprzyjaźnionych nepalskich terrorystek) wejść do środka, bo "przewodnicy" przy wejściach żądający po 100Rs od osoby nie wzgudzali zaufania. Ale wklejam wszystkie fotki jakie udało mi się zrobić z wiaduktu nad dzielnicą-pralnią.






Nowoczesność wkroczyła, czyli samochód dostawczy.












Ale i tak najpopularniejsze są ręczne wózki. W indiach wszystko jest kolorowe, nawet paczki z praniem.















A tutaj seria widoków z góry. Wanny w których odbywa się pranie, oraz rzędy suszących się rzeczy.













































To jest tylko jedno takie główne miejsce, ale oczywiście istnieją tu także "lokalne" grupy zajmujące się praniem na mniejszą skalę. Dlatego często widzi się, jadąc pociągiem, suszące się na nasypach kolejowych kolorowe ubrania. To mali przedsiębiorcy z okolicznych slumsów zarabiają na życie. Cena - wiem tylko, że za prasowanie znajomi płacą 1-2 Rs za sztukę. Za pranie to chyba będzie nawet ze 4RS. Nie musiałam się jeszcze tym interesować, bo w domu o dziwo mamy luksusy i działającą pralkę. Czas pokaże na jak długo..
Bo to w końcu Incredible India.

sobota, 5 marca 2011

Wieczor pieszego pasazera

Niedziela dzis, a pracy nie za duzo, wiec mam czas opowiedziec co mi sie przytrafilo w piatek wieczor.

Ciekawe czego mozna oczekiwac po 10 godzinach pracy, bez przerwy na lunch – oczywiscie klopotow z powrotem do domu. W piatek wieczorem wydazylo sie cos nowego jak dla mnie w Bombaju, a mianowicie pozar slynnych I wspominanych przeze mnie slumsow w Bandrze (4 stacje od Andheri, gdzie mieszkam). Wypadek (choc ktoz to moze wiedziec) na tyle powazny, ze sparalizowal ruch koleji na dobre paredziesiat minut. Dowiedzialam sie o tym w pociagu jadac juz do domu, ok 4 stacji od miejsca zdazenia. Na szczescie z duzymi opoznieniami udalo mi sie doczlapac jeszcze 2 stacje, ale potem pociag stanal i padla informacja (przetlumaczona przez mila pania z przedzialu), ze pociag wraca do centrum. Coz bylo robic! Rikszy nie ma (bo to oficjalnie jeszcze centrum), a na taksowke nie mam pieniedzy (chyba musze nosic przy sobie wiecej niz 100 rupii :P). Postanowilam wiec dolaczyc, takze z ciekawosci, do tlumu maszerujacego torami w strone domu. A wiec na polnoc, “czalo”, czyli “lets go”!

Wrazenie … dziwne. Codziennie przejezdzam przez to miejsce, ale wyglada to zupelnie inaczej z perspektywy pieszego. Tony smieci na torowisku zaczely byc problemem, smrod bardziej uciazliwy. A skad ten smrod? Otoz po obu stronach torow mieszcza sie prowizoryczne baraki (w sumie mozna je nazwac slumsami, ale w wersji mini), z brakiem bierzacej wody. Wiec poranne (oraz calodzinne) zalatwianie potrzeb fizjologicznych odbywa sie na torowiskach – a wyscie mysleli, ze PKP ma z tym problem!

A wiec sytuacja przedstawia sie tak: ide na piechote torowiskiem lawirujac pomiedzy plastikowymi butelkami. Nauczylam sie dosc szybko, ze najlepiej stapac po podklach kolejowych, bo widac na nich … inne biologiczne przeszkody lepiej niz na zwirze. Ciemno, jak nie wiem chyba gdzie, bo byla juz godzina 22, wiec za jedyne swiatelko sluzy mi i innym wspolpieszym, latarka w komorce (podziekowania dla Nokii, ktora byla sponsorem tejze podrozy). Ale najfajniejsze bylo przejsce przez wiadukt, gdzie pomiedzy podkladami bylo widac ulice o ladnych pare metrow nizej – w takich chwilach mozna sie oduczyc leku wysokosci, bo przeciez nie ma jak zawrocic ani zejsc na dol.
Takim to sposobem przez 20 min udalo mi sie przejsc jedna stacje, z ktorej juz na szczescie kursowaly pociagi. Ale tylko do stacji Bandra, z ktorej roztaczal sie niesamowity widok na plonace baraki. W sumie trudno ocenic czy tlumy na stacji byly wieksze niz normalnie, bo zawsze jest tam tloczno. Ale jakims cudem udalo mi sie zlapac riksze i popedzic do domu. A moj kierowca probowal mnie oszukac tylko 3 razy (udajac ze musi jechac okrezna droga z powodu korkow – o 22.30[sic!], przy obliczaniu naleznosci oraz wydawaniu reszty).

Tak wiec kolejny tydzien pracy na koncu swiata uwazam za zakonczony. Czas na sobotni weekend!

Edycja posta: nareszcie miałam czas zgrać fotki. Jako, że w czasie o jakim mowa trwał mój weekend to automatycznie przeszłam na tryb "turysta", więc i fotki musiałam trzaskać. Niestety mój aparacik wysiada w nocy i tylko takie coś udało mi się pstryknąć. Ale w głowie nadal mam te widoki. Na żywo to robi wrażenie!