poniedziałek, 23 maja 2011

Wrazenia ogolne

Jesli India jest Incredible (niesamowita), to Kenie moge nazwac zaskakujaca.
- Angielski jakim sie posluguja jest zadziwiajaco zrozumialy. A moze to po prostu po treningu sluchania ze zrozumieniem w Indiach inne swiatowe akcenty to pestka.
-Maja zadziwiajaco smaczne piwo. A moze znowu po tym parszywym indyjskim wszystko dobrze smakuje.
- Gdzie sie nie ruszyc wszedzie sa indusi. Choc mieszkajac w Gymkhanie o to nie trudno.
- Po raz pierwszy w zyciu widzialam tez kolejki pieszych na stacji benzynowej. Przez ostatni tydzien trwala walka o kazda krople paliwa ze wzgledu na brak dostaw przed i w trakcie dlugiego weekendu na swieto pracy.
- Po raz pierwszy tez widzialam tu muzulmanska podstawowke. Nie wiem czemu mnie to zdziwilo, skoro katolickie szkoly mamy u nas w kraju. Ale przyznaje ze nie przyszlo mi wczesniej do glowy, ze inne religie tez moga prowadzic szkoly.
- Oczywiscie tez zaskakujace moze byc utrata komorki przy wysiadaniu z autobusu. Oraz juz 2 proby rabunku z samochodu stojacego w korku zaobserwowane w ciagu 1 tygodnia.
- Zaskakuje tez ciemnosc jaka panuje w tym miescie, stolicy duzego kraju. Latarni brak lub sporadycznie w niektorych rejonach. Ostatnio moj kierowca musial zrobic dodatkowe kolka na rondzie, bo nie zauwazyl gdzie jest zjazd do wlasciwej drogi.
- niezwykle sa tez interakcje z ludzmi. Tlumaczylam sie juz z nie posiadania innego jezyka plemiennego niz polski. Ze angielski znam ze szkoly, bo na ulicy czy w domu mowimy po polsku. Ponadto, ze nie bylismy nigdy skolonizowani. Dzis skolei uslyszalam o slubie dwoch starszych osob, znajomych jednej pracownic. Niby nic dziwnego, po za tym, ze panna “juz-nie-mloda” ma 40 lat, a jej narzeczony 45. Coz, rzeczywiscie starsza para jak na tutejsze standardy.
- przerwy dostastawy pradu, ktore byly dla mnie tylko czyms, o czym sie czyta, ale nie ma sie okazji doswiadczyc. A tu zdarzaja sie parominutowe na szczescie pary razy na dzien. Teraz staly sie na tyle norma, ze w biurze nie przerywamy dyskusji i pracy gdy gasnie nagle swiatlo w calym budynku.
- podejscie do czasu dla polnocno-europejczyka (zeby odroznic od poludniowcow) moze byc jedna z bardziej irytujacych rzeczy. Dobra, mowie tu za siebie, ze dla mnie jest to jedna z bardziej denerwujacych roznic. Spoznianie sie tutaj nie istnieje, a to dlatego, ze malo kto jest tu na czas. Osoba punktualna, jak na przyklad kierowca, jest uwazany za punktualnego jesli spoznia sie 15 min – ten ma prawo psioczyc na tych innyc, „spoznialskich”, ktorzy nie szanuja czasu innych osob. Pojecie czasu tez jest tu nieco inne, a moze to kwestia uprzejmosci, ze nigdy nie mozna sie spytac „bedziesz tu za 5 min”, bo kazdy odpowie „oczywiscie, ze tak” niezaleznie czy jest 1 czy 50 km od ciebie. Pytanie prawidlowe to „za ile bedziesz?”, zeby nie podpowiadac. Uzyskana odpowiedz nalezy pomnozyc przez 2 lub 3 i mamy czas dokladny. Lokalni znaja te reguly gry, ale dla turysty/przyjezdnego (mnie!!!) jest rzecza, ktorej nie moge przebolec.
- trzeba byc przygotowanym na szybka zmiane planow (nie wiem czy to urok miejsca czy moze ja mam takie przygody).
W niedziele przenioslam sie nad morze do Mombasy. Jak wszystko w tej wyprawie bylo nie tak jak z poczatku ustalone – kierowca rano nie przyjechal, wiec spoznilam sie na samolot - lecial nim wiceprezydent, wiec przyspieszyli jego odlot, co jest rzecza normalna w tej czesci swiata. Na marginesie dodam, ze w krajach arabskich przyspieszenie lotu moze wynosic nawet 3-4 godz, jesli ma nim leciec czlonek rodziny krolewskiej, ktoremu nie chce sie czekac (z opowiesci mojego szefa). Dalej – wyprawa miala byc na sob,niedz, ale zabraklo biletow, wiec przesunelam na niedz i pon, przez co zrobila sie podroz sluzbowa (dofinansowana przez biuro), bo mialam jechac ogladac tamtejszy oddzial firmy i pogadac z ludzmi. A w sob po poludniu dowiedzialam sie, ze musze przedluzyc pobyt do srody, bo kierownik tamtejszej czesci chce ze mna pogadac, a „nagle mu wyskoczyl wyjazd” i wroci we srode. I tak to jest sobie cos zaplanowac. 
Ale z opowiesci wspolpracownikow dowiedzialam sie, ze szefostwo ma zwyczaj zapominac o spotkaniach i wyjezdzac na wazniejsze. Albo nie podawac tematu spotkania przez co trzeba byc gotowym na kazde pytanie (wlacznie z wykresami, raportami itd) – urocze, prawda. Moge to tylko porownac z egzaminem na obronie, z tym, ze tu nie ma sie nic do zdobycia, a do stracenia – prace, jak zabraknie w materialach akurat tego raportu, o jaki chodzilo szefowi (ale po co mial by o nim powiedziec).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz