Jako, ze moj pobyt w Afryce powoli dobiega konca postanowilam w koncu skreslic pare slow o tym co tu widzialam. Na pewno bylo tego wiecej niz do opowiadania niz o tym o tu przezylam, bo jakis ciekawszysch opowiesci niestety nie mam (a jesli mam to nie powiem publicznie:P, jak cos pytac indywidualnie).
Zastanawialam sie jak by to zebrac w jakas logiczna calosc, ale jak to zawsze bywa w podczas takich podrozy nie udalo sie. Tak wiec beda punkty wyrywkowych ciekawostek, jakie miala okazje tu zaobserwowac. Od razu mowie, nie mialam kontaktu bezposredniego z tym krajem, wiec bedzie to bardzo pobierzne I powierzchowne informacje. Ale chyba malo kto odwiedza ten kraj, wiec I tak wydaje mi sie unikalne (I kolejne ostrzezenie przed brsakiem spojnosci I poprawnosci gramatycznej).
- Zacznijmy od mieszkania: na pierwszy wieczor z racji tego, ze bylo juz pozno, musialam zostac w stolicy Monrowii, gdzie umiescili mnie w hotelu. Coz, na standardy europejskie moze mialby 2,5-3 gwiazdki, wiec nic specjalnego. A kosztowal pewnie…duzo. Ogolnie kraj gosci jedynie wolontariuszy organizacji charytatywnych, pracownikow ONZtu i biznesmenow-managerow, wiec ceny wszelkich (oraz nielicznych) hoteli sa masakryczne. Taki urok krajow rozwijajacych sie. Ale slyszalam od ludzi, ze jak komus nie zalezy na luksusie (wodzie) moze znalezc cos nawet za 30-40$ za lozko.
Potem trafilam do miasta portowego Buchanan, ok 2 godziny jazdy od stolicy. Tam podobnie jak w kolejnym miescie Kakata firma zapewnila mi zakwaterowanie w … biurze. A raczej pokojach goscinnych przy biurze. Kolejna ciekawostka “w takich krajach” duzy nacisk kladzie sie na bezpieczenstwo pracownikow, co sie sprowadza do ograniczenia ich kontaktu ze swiatem zewnetrznym. Ale przyznajmy szczerze, poza stolica w mniejszych miastach nie ma co robic. Wiec ta zlota klatka nie przeszkadza az tak bardzo. Supermarketow nie ma. Restauracja jedna, dodatkowo moze ze 2 bary-centra rozrywki (o nich pozniej). A wokol pola, farmy I pare domow przy drodze. Tak wiec dach nad glowa jest zapewniony w osrodku biurowym. Podobnie jedzenie. TV I internet na mniejscu. Nawet elektrycznosc byla zawsze, dzieki generatorowi. Dlatego nie straszne byly niezapowiedziane dostawy pradu z miasta – najwieksza zmora miejscowych przedsiebiorcow. A 3 metrowy mur z drutem kolczasym, metalowe drzwi w budynku mieszkalno-biurowym oraz tuzin ochroniarzy (bez broni) daje poczucie bezpieczenstwa.
Wiec tylko uzywek jak alcohol I czekolada (na deser jest galaretka i ciasto z proszku) czasem brak i trzeba jechac po zaopatrzenie do stolicy lub udac sie do jednego z barow za brama. A skoro juz o nich mowa…
- Tak zwane "entertaining centers", czyli centra rozrywki. Sa dokladnie tym co sugeruje nazwa. Dostarczaja rozrywki, czyli alcohol (zimny o ile nie ma przerwy w dostawie prady), stroboskop oraz muzyke. A jesli zabraknie pradu to w egipskich ciemnosciach, przy swiatlach reflektorow zaparkowanych motocykli I samochodow mozna sie napic cieplego piwa. I tez jest fajnie. Czasem nawet lepiej jak wylacza muzyke, ktora jest zawsze nastawiona na caly regulator. To sprawia ze jest to prawdziwe "centrum", bo slyszalna jest na wiele setek metrow wokolo. A ze graja najwieksze hity to wszystkim sie podoba. Piszac hity czytaj disco nigeryjskie. Przez caly czas mojego pobytu krolowal “Chop my money” – w najgoretszym okresie puszczany co 12 minut przez 5 godzin trwania imprezy (liczylam z zegarkiem w reku).
- Innym rodzajem rozrywki jest kino, ktore czesto wystepuje w postaci rzutnika oraz przescieradla (jako ekranu)oraz plastikowych krzeselek na swiezym powietrzu. Ale czesciej jest to po prostu telewizor wystawiony przed jedna z chat, wokol ktorego tloczy sie 20, nieraz 30 osob z okolicy. Oczywiscie o ile jest prad. Na generator pozwolic sobie moga tylko najbogatsi oraz zagraniczne firmy/organizacji. A skoro juz o generatorach mowa, to ich koszt jest wysoki z powodu spalania duzej ilosci paliwa.
- A paliwo kosztuje tu nie malo w porownaniu do zarobkow. Srednio ludzie na niskich stanowiskach (12 lat wojny domowej sprawilo, ze malo jest wyksztalconych ludzi, ale to sie powoli zmienia) zarabiaja ok.150-200$ na miesiac. Gallon paliwa (3,8l) to koszt 4,5$. Co ciekawe pompy paliwa na stacjach czesto nie dzialaja, Dodatkowo ludzie sie boja, ze ktos majstrowal przy licznikach, dlatego tez najpopularniejsza forma sprzedazy jest "na buletki" lub "galonowe sloiki". Przynajmniej widac ile paliwa sie kupuje. I tu dopiero zakaz palenia na stacjach benzynowych ma sens. A ze przedsiebiorczosc rozwija sie tu na calego, procz stacji paliwowych paliwo mozna kupic od przydroznych straganiazy, gdzie na stolikach lub lawach ustawione sa w rzadku butelki i sloje z zoltym plynem. Tylko lepiej nie pytac czy to legalne paliwo.
- Przy drodze procz stolikow z bnzynowymi sloikami mozna rowniez spotkac wielkie paczki, ktore wygladaja jak wypchane po brzegi liscmi palmowymi. Ale to zadne liscie tylko pakunki z weglem drzewnym – najpopularniejszym srodkiem opalowym w kraju. A ze drzew maja tu pod dostatkiem, przez 12 lat wojny zaniedbane plantacje kauczukowcow i palm nadaja sie w zasadzie do wycinki, latwo jest je pozyskac. Oczywiscie jak sie nie ma swojego pola, zawsze mozna isc noca do sasiada i pomoc mu oczyscic jego pole.
- A jesli juz jestesmy przy temacie “co mozna spotkac przy drozde” to moze wspomne o najgrozniejszych zabojcach (niestety tak) w Liberii. To nie zadni uzbrojeni weterani – bandyci (ci takze sa, ale tylko w buszu i raczej nie napadaja obcokrajowcow - na moje szczescie), ale same drogi. Ich stan jest gorzej niz fatalny. Na szczescie odcinki, ktore ja mialam okazje pokonac byly czesciowo wyremontowane, ale i tak czesto udezalismy glowami o sufit na ogromnych wertepach. Do tego szaleni, czesto pijani kierowcy. Co parenascie kilometrow sa posterunki i kontrole policji, ale i to nie pamaga. Moj kolega z Indii doswiadczyl polaczenia kierowcy szalenca oraz kiepskiej drogi, co zaowocowalo wypadnieciem z jezdni. Na szczescie ucierpial tylko samochod a nie zaden z pasazerow - ocalonych dzieki pasom bezpieczenstwa. Jedyne co im grozilo to to odwodnienie, bo utlneli po srodku pustkowia czekajac 3 godziny na samochod z firmy. Ale po tym co sie stalo, jak widze taksowki (tu tez jezdza jak wariaci) wypchane po 10 osob bez pasow to nie dziwie sie tutejszym tragicznym statystykom.
- A teraz troche tez o ludziach tutaj. Jak juz wspomnialam 12 lat konfliktu zbrojnego zrobilo swoje w kwestii edukacji. Przyklad kierowca, ktory nie mogl nas zabrac do miasta, bo zabraklo mu paliwa. Na pytanie czemu nie powiedzial wczesniej odparl “jak jechalismy to jeszcze bylo”. Doskonale wie, ze polityka jego firmy zakazuje mu kupowac od przydroznych straganiazy a najblizsza autoryzowana stacja jest 40 min jazdy z biura. Ale taka wiedza w niczym nie pomaga jak sie nie posklada paru informacji razem. Dla nas to oczywiste, ale tu dla wiekszej grupy ludzi juz takim nie jest. Nie mowie, ze wszyscy sa tacy, ale slyszalam o rozmowach kwalifikacyjnych, na ktorych ludzie z licencjatem nie umieli przeczytac na glos fragmentu artykulu z gazety.
- A swoja droga smieszne rzeczy ludzie czasem wypisuja na swoich CV. Data urodzenia czy wyznanie to pikus w porownaniu z dokladnym miejscem urodzenia, czyt. szpital. To chyba mialo podkreslac wysoka range w spolecznosci tego czlowieka, ze jego rodzina mogla sobie pozwolic by dziecko urodzilo sie w szpitalu, wiec i taka informacja mozna sie pochwalic przy aplikowaniu o prace.
- Wystepuje tez lokalna forma powitania czyli specjalny uscisk reki z pstryknieciem. Poki co czesciej widzialam miedzy panama, ale I ja sie tego nauczylam (po nie powiem jak wielu probach ;) ). Rowniez dla mnie zaskoczeniem bylo zwracanie sie do per “siostro” lub “bracie”. Niezla odmiana po Maam/Sir w Indiach.
- I nawiazujac do Indii, to mialam jeszcze jeden poindyjski szok kulturowy. Pewnie ktos przyjezdzajacy z Europy nie zauwazy tego, ale dla mnie juz sie zdawalo dziwne jak piwo w barze podali mi z papierem toaletowym okreconym wokol kapsla (butelka nadal zamknieta). "Coz za marnotrastwo papieru toaletowego!" myslalam przez dluzszy czas zanim sobie przypomnialam skad wlasnie przyjechalam. Coz, inni nowoprzyjezdni co najwyzej dziwili sie ze podaje sie papier toaletowy zamiast serwetek. Ale, ale juz wyjasniam czemu to sluzy: papier/serwetka (w lepszych lokalach) sluzy do wytarcia gwintu butelki – tak na wszelki wypadek jak by byl brudny od zardzewialego kapsla. W nizszych ranga lokalach, jak nasze centrum rozrywki pod domem, sluzy tez jako oslonka, gdy kelner otwiera nasze piwo zebami.
- No to teraz chwilke o zakupach – w mniejszych miejscowosciach zwykle zakupy robi sie je przy drodze i na targowiskach. Najpopularniejsza forma ekspozycji towaru przy drodze jest… taczka. I dosc praktyczna, bo latwo sie przeniesc na inne miejsce jak handel nie idzie zbyt dobrze. Wieksze sklepy, w wiekzosci dostepne tylko w stolicy, naleza glownie do Libanczykow oraz sa dobrze zaopatrzone w produkty ze Stanow. Taka specyfika regionu. Niestety ceny w marketach sa porazajace jak na lokalne zarobki: Snikers – $1,5, maly jogurt 150ml – $1-2. Ale za to wina I piwa sa w cenach jak w Polsce. Oczywiscie supermarket sa skierowane na expatow I dlatego ich ceny sa dostosowane do ich zarobkow.
- Ale problem z zakupami pojawil sie rowniez gdy chcialam kupic jakies pamiatki. Jedyny sklep jaki znalezlismy (nasz kierowca jak uslyszal ze chcemy kupic pamiatki z Liberii zawiozl nas do spozywczaka, wiec potem zaczelismy pytac ludzi na ulicy) mial pare portmonetek lokalnej produkcji, torby z przetwozonych odpadow (opakowan po wodzie mineralnej) – interesujace, ale troche za drogie, i pare koszykow. Calosc miescila sie w salonie sukien slubnych i byla jakby na sile/przypadkowo zostala dorzucone do interesu.
- A jak o duzym miescie mowa to na zakonczenie wspomne o Sylwestrze. Dostalam zaproszenie na impreze sluzbowa (firma klienta), ktora odbywala sie na plazy. Dojechac bylo ciezko – przez wertepy, bez oswietlonej drogi, drogowskazow I zadnych punktow orientacyjnych, ale jakos sie udalo. Wiec przywitalam 2012 rok bez fajerwerkow, ale za to na plazy pod palmami, tanczac do “Chop my money” przy wielkim ognisku w towarzystwie ludzi z 5 kontynentow. Rok zaczal sie bez fajerwerkow (doslownie), ale za to w doborowym towarzystwie. A to sie chyba glownie liczy...gdziekolwiek by sie nie bylo.
Szczesliwego Nowego Roku Wszystkim i do zobaczenia w Polsce.
PS: Widzialam dzis w Travel Chanell prognoze pogody dla Warszawy podczas lunchu, ze az pisnelam i kazalam wszystkim obecnym sie odwrocic do telewizora i ogladac. A wczesniej wzruszylam sie gdy pan z infolinii linii lotniczych powiedzial do mnie “Dzien dobry, w czym moge pomoc”. I tak jak Pawlak stwierdzam "czas wracac do domu", a przynajmniej wpasc w odwiedziny.
Ależ ty masz przygody:D Fajnie, że na trochę wracasz:DD
OdpowiedzUsuń