Przez ostatnie pare tygodni ukladalam w glowie kolejne tematy na notki. Ale te musza ustapic miejsca wydarzeniu niezwyklemu i nieoczekiwanemu. Dnia 28 kwietnia, na 8 miesiecy przed uplywem waznosci mojej wizy, wyjachalam z Indii. Co prawda nie na stale, ale jednak wyprawa ta nie byla planowana. O wyjezdzie dowiedzialam sie w sobote. Moglam odmowic, ale kto by przegapil wyjazd na koszt pracodawcy, do Kenii.
Tak wiec siedze na lotnisku, czekam na otwarcie bramki, i wejscie na poklad. Duma mnie rozpiera, ale udaje powazna byznyslomen. Chcialoby sie pochwalic, ze nie lece jak zwykly smiertelnik-turysta, ale sluzbowo, do pracy. Ale nikt nie spytal. Ani przy oddawaniu bagazu, ani nawet przy odprawie celnej – choc tam zaznalam nutke satysfakcji gdy w formularzu wyjazdowym w rubryce zawod moglam wpisac juz nie “student”, ale “IT consultant”. Wiec nie pozostalo mi nic innego jak tylko podchodzic do kolejnych kilometrowych kolejek, z plecakiem na plecach i torba na laptopa w reku. Nastepnym razem musze skombinowac walizke na koleczkach, bo plecak psuje mi image.
Moze z czasem przywykne do wyjazdow sluzbowych i nie beda juz na mnie robic wrazenia. Tak jak tlumy ludzi koczujacych przed lotniskiem – wiekszosc siedzacych na ulicy, czasem na wielkich kocach, jedzacych i pijacych, czym bardziej przypominaja rodziny na pikniku niz oczekujacych na lot. Czy tez korek na osiedlu po polnocy z powodu krow stojacych na srodku ulicy. Lub ludzi na lotnisku wyciagajacych z tobolkow dywaniki i modlacych sie pod sciana z plakatem Vodafona.
A co bedzie na czarnym ladzie. Pewnie beda sie gapic na biala kobiete, probowac okantowac, a nawet okrasc. Beda slumsy oraz zapierajace dech w pieriach luksusowe apartamenty. Ale co z tego, wszystko juz przerobilam w Bombaju. Jak to mowia “been there, done that”. Bo rzeczywiscie, jak ktos przezyl Indie to przezyje wszystko. A ze zakwateruja mnie w indyjskim centrum sportowym (w ktorym trenuje narodowa kenijska druzyna krykieta), pewnie nie bede czula, ze wyjechalam.
No to w droge, “Czalo”. Zaopatrzona w laptopa, zestaw do skypa, mase kabli, komorke, wizytowki i gadzety promocyjne dla klienta wyruszam do kolebki ludzkosci (wg Wikipedii), dlatego to chyba dobry symbol na poczatek czegos nowego. Wiec sluzbowa przygode czas zaczac.
A tak na marginesie to nie poslali by przeciez stazystki na delegacje, wiec w bonusie sobotnich dobrych wiadomosci dostalam awans (lacznie z podwyzka ma sie rozumiec). Niezly wynik jak na 3,5 miesiaca pracy.
A po przyjezdzie: plasko, sawanna wokol lotnika, ale niestety nie zobaczylam slynnej zyrafy. No ale to powietrze! Jak tu wszystko ladnie pachnie – a moze raczej pieknie, bo nie pachnie. Niestety wrazenia psuja korki, szczegolnie te o 8 rano lub ok 17-18. Jedyne co mnie tu zaskoczylo to masa, ale to masa hindusow. U mojego klienta w firmie szczegolnie. Tak wiec na obiad byl ryz i daal – moze uda mi sie gdzies na miescie zjesc cos bardziej lokalnego.
Powroce jeszcze do wrazen z przejazdu/przeczolgania sie przez miasto. Wielkie prace budowlane powoduja gigantyczne korki na miescie. Dzis gdy utknelismy w jednym z takich korkow, przybieglo jakos z 7 roslych chlopcow I zaczeli wrzeszczec I walic w szyby, omal ich nie wybijajac. A potem rownie niespodziewanie uciekli. Kierowca wyjasnil, ze wlasnie dlatego jezdzac po miescie zamyka sie drzwi i okna, bo latwo stracic torbe czy inne rzeczy z samochodu. To zdarzenie utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze za zadne skarby swiata nie wyjde z terenu hotelowego po zmroku. Welcome to Nairobria.
czwartek, 28 kwietnia 2011
sobota, 2 kwietnia 2011
Chak da India!
I znów krykiet:
Historyczne wydarzenie – Indie wygrały mistrzostwa świata w krykiecie po raz pierwszy od 28 lat. Większość (prawie wszyscy) z moich znajomych hindusów przeżyła takie emocje po raz pierwszy w życiu.
Tego co się dzieje na ulicach nie sposób opisać – szczególnie bazując na moich dość skromnych umiejętnościach.
Ale, ale… mecz oglądałam ze znajomymi i bardziej przypominało to spotkanie towarzyskie z meczem w tle. Pogaduchy, piwko, nawet gra w Twistera. Aż do ostatnich 20 min, gdy zwycięstwo zbliżało się wielkimi krokami. To napięcie na twarzach tutejszych, zainteresowanie i zaciekawienie wobec "folkloru" u nas „przyjezdnych”. Aż nagle, strzał za 6 punktów i wszystko zamieniło się w wariactwo. Ludzie krzyczeli, w domu i na ulicy, fajerwerki i głośne petardy. Wszystko nagle wybuchło. Po raz pierwszy zobaczyłam jak mój znajomy był bliski łez ze szczęścia (nie pojawiły się one tylko dlatego, że był w takim szoku i nie mógł uwierzyć w to, co się stało). Niestety musiałam zmykać do domu i ominęło mnie świętowanie i picie bang’a (napój „mleczno-ziołowy” - w nadmiarze często wymazujący pamięć do 12 godz.). Ale za to miałam świetną okazję przyjrzeć się ulicy. A tam – szaleństwo! Ludzie na motorach, krzyczący „czak da India!” i machający flagami. Więcej flag wśród pieszych. Nie wiadomo skąd pojawili się bębniarze, ludzie wyszli na ulicę i zaczęli tańczyć. O dziwo zauważyłam śród nich nawet kobiety (te zwykle stały z boku). Dalej muzyka z głośników i ogólne krzyki, wrzawa jakiej nie ma za dnia. Pochód ludzi z flagą narodową długą na kilkanaście metrów.
Widząc radość tych ludzi doceniłam, że tu jestem. W kraju ojczystym chyba za mojego/naszego życia nie będzie okazji przeżyć czegoś takiego - wszechobecnej euforii.
Dziś każdy w tym dzikim kraju, nie zależnie czy jest to „more than one lakh* guy” (*lakh = 100 tys rupii) czy mieszkaniec slumsów, może poczuć co znaczy hasło promowane ostatnimi czasy:
„PROUD TO BE AN INDIAN” (być dumnym, że jest się Indusem).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-MehUeoZoXdsRq9Z1kTdpiDWBYQC37Hjr1PDlxN0Rk1s5wnTGnmb8WhdHe1wP3hsPpkWBdlSzKA4keruo2zIA_RcXylDMQYSdwBxedx2cj3a-RHc3OXP-28IZ91oVNvvEGZVEUFuWYajt/s200/proud+indian.jpg)
(Te dziwne "R" to nowy symbol rupii, jak by co)
Historyczne wydarzenie – Indie wygrały mistrzostwa świata w krykiecie po raz pierwszy od 28 lat. Większość (prawie wszyscy) z moich znajomych hindusów przeżyła takie emocje po raz pierwszy w życiu.
Tego co się dzieje na ulicach nie sposób opisać – szczególnie bazując na moich dość skromnych umiejętnościach.
Ale, ale… mecz oglądałam ze znajomymi i bardziej przypominało to spotkanie towarzyskie z meczem w tle. Pogaduchy, piwko, nawet gra w Twistera. Aż do ostatnich 20 min, gdy zwycięstwo zbliżało się wielkimi krokami. To napięcie na twarzach tutejszych, zainteresowanie i zaciekawienie wobec "folkloru" u nas „przyjezdnych”. Aż nagle, strzał za 6 punktów i wszystko zamieniło się w wariactwo. Ludzie krzyczeli, w domu i na ulicy, fajerwerki i głośne petardy. Wszystko nagle wybuchło. Po raz pierwszy zobaczyłam jak mój znajomy był bliski łez ze szczęścia (nie pojawiły się one tylko dlatego, że był w takim szoku i nie mógł uwierzyć w to, co się stało). Niestety musiałam zmykać do domu i ominęło mnie świętowanie i picie bang’a (napój „mleczno-ziołowy” - w nadmiarze często wymazujący pamięć do 12 godz.). Ale za to miałam świetną okazję przyjrzeć się ulicy. A tam – szaleństwo! Ludzie na motorach, krzyczący „czak da India!” i machający flagami. Więcej flag wśród pieszych. Nie wiadomo skąd pojawili się bębniarze, ludzie wyszli na ulicę i zaczęli tańczyć. O dziwo zauważyłam śród nich nawet kobiety (te zwykle stały z boku). Dalej muzyka z głośników i ogólne krzyki, wrzawa jakiej nie ma za dnia. Pochód ludzi z flagą narodową długą na kilkanaście metrów.
Widząc radość tych ludzi doceniłam, że tu jestem. W kraju ojczystym chyba za mojego/naszego życia nie będzie okazji przeżyć czegoś takiego - wszechobecnej euforii.
Dziś każdy w tym dzikim kraju, nie zależnie czy jest to „more than one lakh* guy” (*lakh = 100 tys rupii) czy mieszkaniec slumsów, może poczuć co znaczy hasło promowane ostatnimi czasy:
„PROUD TO BE AN INDIAN” (być dumnym, że jest się Indusem).
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-MehUeoZoXdsRq9Z1kTdpiDWBYQC37Hjr1PDlxN0Rk1s5wnTGnmb8WhdHe1wP3hsPpkWBdlSzKA4keruo2zIA_RcXylDMQYSdwBxedx2cj3a-RHc3OXP-28IZ91oVNvvEGZVEUFuWYajt/s200/proud+indian.jpg)
(Te dziwne "R" to nowy symbol rupii, jak by co)
Subskrybuj:
Posty (Atom)